Znów będzie o neuronach lustrzanych! Od dawna nosiłam się z zamiarem napisania tekstu o tzw. miękkich kompetencjach, które dziś nie są w cenie i które obecny system edukacyjny konsekwentnie pomija. W systenie testocentrycznym liczy się tylko to, co można zmierzyć i porównać, a cechą miękkich kompetencji jest właśnie to, że nie poddają się prostemu testowaniu. Nie jest to zapewne jedyny powód ich ignorowania, bo jak rozwijać zdolność współpracy w szkole, która stawia na konkurencję i sprowadza naukę do wyścigu szczurów. Dobra szkoła to dla wielu osób taka, która zajmuje wysokie miejsce w rankingach. Wielu rodziców pyta głównie o to. Dorota Klus-Stańska pisze, że obecnie w Polsce jest duże zapotrzebowanie na złą szkołę. Opowiadała mi niedawno mama pewnego pierwszaka, który trafił do klasy wyjątkowo surowej i wymagającej nauczycielki, że na zebraniu, na którym chciała poruszyć temat mało przyjaznej atmosfery panującej na lekcjach i będącego jest skutkiem stresu, nie odezwała się, gdy stwierdziła, że inni rodzice są bardzo zadowoleni z faktu, ze „pani dużo wymaga” i „nie jest pobłażliwa”. Czytelnik może zapytać, co ma surowa i oschła nauczycielka do Ryszarda Moryca, komornika, o którym zrobiło się głośno, gdy zajął pewnej emerytce konto i zabrał jej 28 tys. złotych, oszczędności całego jej życia. Problem w tym, że dłużnikiem był ktoś o tym samym imieniu i nazwisku. Ryszard Moryc szybko przyznał się do błędu, ale pieniędzy nie oddał. Ów absolwent prawa uznał, że emerytka, którą okradł, może mu wytoczyć proces. Kobieta próbowała szukać sprawiedliwości w sądzie, ale tam, inna absolwentka prawa stwierdziła, że Ryszars Moryc nie miał złych intencji, ot, popełnił błąd, więc nie można go zmuszać do zwrócenia zagarniętych bezprawnie pieniędzych. Nie po raz pierwszy otwieram ze zdziwienia oczy słysząc werdykty wydawane przez sędziów czy opinie wyrażane przez prawników. Żyję na tyle długo, że doszło już do mnie, że w sądach prawo i sprawiedliwość, to dwie różne pary kaloszy. A jednak trudno pogodzić mi się z faktem, że owe jawnie niesprawiedliwe wyroki ferują ludzie opłacani z pieniędzy podatników, którzy utrzymują sądy po to, by móc w nich dochodzić sprawiedliwości i z pomocą prawa bronić się przed Ryszardami Morycami. Sławomir Sierakowski w Gazecie Wyborczej z 20-21 kwietnia tak mówi o Ryszardzie Morycu: „Przez cały czas słyszał o konkurencji, a nie o współpracy. O inicjatywie, a nie o pomocy. O własnym interesie, a nie o zaletach sprawiedliwości. Czy on skrzywdził kogoś, kto jest w jego oczach poważny albo istotny? Nie. On skrzywdził ‘koszt transformacji’ – jakąś bezradną emerytkę. (…) Nie do takich ludzi szacunku go uczono na studiach. Miał szanować bisnesmena w krawacie, maklera i znanego aktora.”
Szacunek do innych, empatia, umiejętność współpracy to właśnie owe pomijane przez dzisiejszy system edukacyjny miękkie kompetencje. Ryszard Moryc był z pewnością dobrym uczniem, skoro dostał się na prawo. Zapewne był również dobrym studentem, wyuczył się na pamięć, czego trzeba, zaznaczył w testach poprawne odpowiedzi. Żeby skończyć studia prawnicze nie trzeba być ani dobrym, ani porządnym człowiekiem. To samo dotyczy innych kierunków studiów. Kryzys ekonomiczny, z którego świat wciąż jeszcze nie umie wyjść, jest dziełem absolwentów najlepszych ekonomiczych uczelni, którzy świetnie wiedzą, jak w każdej sytuacji zarabiać pieniądze, ale których nie nauczono, co to jest dobro wspólne i że najważniejsze jest, żeby być porządnym człowiekiem. Gdy zwyczajnym ludziom zabiera i licytuje się domy i mieszkania, ekonomiści, którzy ów kryzys wywołali, dostają ogromne premie, które często pochodzą z państwowych dotacji przyznawanych im przez rządy, które uważają, że ich głównym zadaniem jest ochrona banków przed upadkiem. Politycy w takim postępowianiu nie widzą niczego zdrożnego. Ktoś przecież musi ponieść koszty kryzysu i oczywiste wydaje się im, że to mają być ci najbiedniejsi, a nie najbogatsi, których pazerność kryzys wywołała. Sierakowski w przytoczonym artykule mówi o wszechobecnym cynizmie. „Ludzie dziś uważają, że z bolączkami współczesności niewiele da się zrobić. Nawet nie próbują. Wolą wykorzystywać swoje talenty i wiedzę do konkurowania ze sobą zawsze i wszędzie, a nie zorganizowania się, aby choć trochę poprawić sytuację ogółu. Wierzą w sukces indywidualny, a nie wspólnotowy.”
Wiele razy pisałam o plastyczności naszych mózgów, czyli o tym, że ich struktura jest odbiciem podejmowanej aktywności i obserwowanych wzorców. Ogromną rolę odgrywają również neurony lustrzane, w których zapisane zostają możliwe programy działań. Dlatego trudno oczekiwać, by ze szkoły, która uczy rywalizacji, a nie współpracy, uczniowie wynosili przekonanie, że warto działać wspólnie. Wartości nie są dziś w modzie. Nawet instytucje, które z natury rzeczy powinny o nie dbać, zajmują się głównie pozyskiwaniem „doczesnych marności”. Dzieci wszędzie słyszą o pieniądzach, a świat dorosłych dostarcza im przykładów pokazujących, że aby być dobrym lekarzem, prawnikiem czy naukowcem, nie trzeba być dobrym człowiekiem. A przecież tylko wtedy będą szanować innych, gdy w ich neuronach lustrzanych zapisanych zostanie odpowiednio wiele przykładów zachowań opartych na szacunku. Dzieci są bacznymi obserwatorami, a ich mózgi na podstawie tego, co widzą tworzą ogólne zasady. Dlatego tak ważne jest nie tylko to, co same robią, ale również to, co widzą wokół siebie. Dobro wspólne, uczciwość i szacunek nie pojawiają się na lekcjach, bo celem nauczycieli jest przygotowanie uczniów do zdawania testów. Szkoła ma przygotować do bycia dobrym prawnikiem, a nie dobrym i porządnym człowiekiem, który widzie więcej niż tylko własny interes. Ale czy można być dobrym prawnikiem, nie będąc dobrym człowiekiem?
Musimy wreszcie zacząć dostrzegać związek, między sposobem funkcjonowania szkoły, propagowanymi w niej wartościami i duchem rywalizacji, a społecznymi problemami, jakie można dziś zaobserwować na każdym kroku. Bezduszności, buty, egoizmu i sztywności myślenia też trzeba się gdzieś nauczyć. Jeśli chcemy, by młodzi ludzie podejmowali działania na rzecz dobra wspólnego, by rozumieli, że współpraca przynosi więcej pożytku niż rywalizacja, że ludzie sprawujący władzę stoją na straży sprawiedliwości społecznej, to musimy dostraczyć im zarówno w szkole, jak również poza nią, odpowiednich wzorców postępowania. Społeczeństwo bez zasad moralnych skazane jest na upadek. Z punktu widzenia dobra wspólnego niepożądanych wzorców dostarcza dziś nie tylko szkoła, ale również samo życie. Jakie ogólne zasady mogą powstać w młodych mózgach, gdy dzieci słyszą w telewizji, że komornik Ryszard Moryc pozbawił emerytkę środów do życia, bo nie chciało mu się sprawdzić, czy chodzi o właściwą osobę, a inny prawnik w sądzie orzekł, że pieniędzy nie trzeba oddawać, bo nie dopatrzył się dużej szkodliwości społecznej czynu?
Niektórzy ludzie nie widzą, że tzw. twarde kompetencje, czyli takie, który można zmierzyć za pomocą testów, nie przyniosą żadnego pożytku, jeśli nie będą towarzyszyć im te miękkie, których zmierzyć za pomocą testu nie sposób. Świetny prawnik, lekarz, ekonomista czy nauczyciel może spowodować ogromne straty, gdy jest złym, egoistycznym, pozbawionym empatii człowiekiem. Do tej listy można dopisać dowolną liczbę kolejnych zawodów. Wystarczy wyobrazić sobie, jakie piękne mogłoby być życie, gdyby np. urzędnicy wydający zgody na to i owo byli ludźmi kreatywnymi! Miękkie kompetencje potrzebne są wszędzie. Bez umiejętności szanowania innych ludzi, bez empatii i umiejętności współpracy nie można prowadzić choćby wydawnictwa. Można oczywiście organizować pracę w taki sposób, że każdy robi swoje i nikt z nikim nie ma bezpośredniego kontaktu, a wszystko przechodzi przez komputer szefa, ale taki sposób postępowania nie może przynieść takich korzyści, jakie daje zgodna, oparta na szacunku, współpraca autora z redaktorem, grafikiem i innymi osobami zaangażowanymi w proces powstawania książek. Bez miękkich kompetencji nie można stworzyć żadnego zespołu. Szef, który nie rozumie, że tzw. przemocowe działania hamują ludzki potencjał, nigdy nie dowie się, jakie możliwości tkwiły w jego współpracownikach.
Jestem przekonana, że szkoła pomijająca tzw. miękkie kompetencje nie może dobrze przygotować młodych ludzi do życia we wspólnocie. Dlatego mamy takich prawników jak Ryszard Moryc, butnych, zadufanych, pozbawionych emaptii szefów, urzędników, którzy nie rozumieją, że ich zadaniem jest pomaganie ludziom, ekonomistów, dla których jedynym kryterium oceny jakości pracy jest zysk. Jacy ludzie mogą opuścić mury szkół, które oceniane są jedynie na podstawie miejsca zajętego w rankingu? Jaki los gotujemy sobie na starość urządzając w szkołach wyścigi szczurów i ucząc, że w życiu liczą się jedynie twarde kometencje? Ani empatii, ani kreatywności czy umiejętności pracy w grupie nie da się zmierzyć. Czy to oznacza, że szkoła może je pomijać? W tym właśnie czasie uczniowskie mózgi najintensywniej się rozwijają i chłoną wzorce, jakie widzą wokół siebie. Czy naprawdę chcemy, by widziały głównie rywalizację i efektywność? Kreatywność czy sztywność myślenia i czarno-biała wizja świata? Na wyrabianie jednego lub drugiego mamy w szkołach 12 lat.
I powinnam tu napisać jeszcze o nowych inicjatywach tworzenia szkół demokratycznych. I w tym przypadku pytanie o to, co jest „normalne” jest bardzo zasadne. Taki pomysł wielu osobom wydaje się czystym szaleństwem! Ale czy można uznać za normalne, że niedemokratyczne szkoły mają dobrze przygotować młodych ludzi do funkcjonowania w demokratycznym społeczeństwie? Czy to jest normalne? Przepaść między życiem a szkołą jest większa niż skłonni jesteśmy przyznać.
26.07.2013
Tekst ten napisałam jeszcze w maju, ale wciąż napotykam na kolejne przykłady potwierdzajace tezę, że same twarde kompetencje to zdecydowanie zbyt mało.
W 27 numerze Polityki (3.07.-9.07.2013) ukazał się artykuł Edyty Gietki p.t. „Rżnący, szarpiący, miażdżący …”, rzecz jest o bólu odczuwanym przez osoby umierające na raka. Choć przeczytałam go już ponad dwa tygodnie temu, wciąż nie mogę się otrząsnąć. Przytoczę kilka fragmentów:
„Ze szpitala wypuścili Chustkę z jedną ampułką morfiny. W domu przyjmowała pochodną morfiny, podawaną donosowo. Nowoczesną. Szybko uwalniającą się, z małym progiem przedawkowania. Ale drogą. Wyczerpała swoją porcję za wcześnie, niezgodnie z algorytmem zużycia rozpisanym przez NFZ. Chustce rozpadały się tkanki w obrębie miednicy. Była świadczeniobiorcą terminalnym serwisu paliatywnego pod Warszawą. Lekarz hospicyjny policzył i odmówił wypisania drugiej recepty. Nie będzie odpowiadał przed funduszem, który monitoruje rozchód zużycia.
Przedostatniego dnia życia Chustki groźbą sądu wymuszono na serwisie paliatywnym, żeby ktoś przyjechał i podłączył pompę z morfiną. Przestała jęczeć, przysnęła i umarła. Mąż, zamykając bloga, napisał, że to było wyjątkowe umieranie. Średniowieczne.”
„Do bólu ciągłego nierokujących terminalnych dochodzi przebijający. Krótki, okrutny i nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi. Można przed nim zabezpieczyć, zostawiając receptę na morfinę. Żeby była pod ręką. Ale kontroler NFZ ma rozporządzenie nieprzewidujące bólów nagłych. Kontroler kwestionuje recepty, na których lekarz nie rozpisał, jakie dawki morfiny świadczeniobiorca spożyje w ciągu 10 dni. Cofa je jako trwoniące pieniądze podatnika. Kontroler jest zmotywowany. Premiowany za odzyskanie środków z powrotem do budżetu.”
Bardzo chciałabym wiedzieć, jak wysoka jest premia kontrolera NFZ za oszczędności poczynione na jednym umierającym na raka człowieku. Napiętnowałam Ryszarda Moryca, ale nie znam nazwisk owych kontrolerów NFZ i osób, które stworzyły dla nich stosowne rozporządzenia. Tak to jest zrobione, że nikt nie chce odpowiadać. Lekarz nie wypisze recepty na morfinę, choć widzi cierpienie umierającego człowieka, bo nie chce mieć kłopotów, kontroler chce dostać premię, więc nie akceptuje recept, ktoś tam u GÓRY w NFZ siedzi i liczy pieniądze, no cóż, jest fachowcem! Na pozór winny jest nie człowiek, ale system. Miejsce rozumu, myślenia i współczucia zajęły procedury i algorytmy. A te stworzyli ludzie, którzy dobrze wypadliby na testach i egzaminach. Umieją liczyć, , stworzyli oszczędny system!!! Znają się na ekonomi!!! Tylko że wszystko to jest zupełnie kontrproduktywne bez miękkich kompetencji, takich jak empatia czy zrozumienie sytuacji. Po co nam kontrolerzy, którzy w umierających i cierpiących ludziach dostrzegli źródło oszczędności, po co lekarze, którzy ze względu na algorytmy nie chcą, choć mogą, ulżyć w cierpieniu?
Cała mądrość złego lub nieczułego człowiaka, przynosi więcej szkód niż pożytku. Mądrość, wiedza i wszelkie umiejętności mają wartość tylko wtedy, gdy współistnieją z miękkimi kompetencjami. Dlatego w szkole powinniśmy je rozwijać i powinniśmy uczyć dzieci, by nie akceptowały systemowego okrucieństwa, bezduszności i bezmyślności. Nie dajmy się zwieść stwierdzeniom: „Takie procedury”. Za każdą decyzją stoją jacyś ludzie. Bardzo chciałabym wiedzieć, kto odpowiada za oszczędności na morfinie. Kto tak sprytnie to wyliczył, że nawet w przypadku umierających i cierpiących ludzi można trochę oszczędzić. I pisząc to, myślę sobie, żeby przy tych kontrolerach NFZ i ich zwierzchnikach, Ryszard Moryc, to zupełnie nieszkodliwy człowiek.
Informacja dotycząca mojej książki „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”
Ponieważ na rynku jest jeszcze inne wydanie „Neurodydaktyki” informuję, że prawa do mojej książki ma jedynie Wydawnictwo Naukowe UMK i tylko pod zawartymi w tej książce tezami mogę się podpisać. Za błędy zawarte w innym wydaniu, nie ponoszę odpowiedzialności. Swoim nazwiskiem firmuję jedynie „Neurodydaktykę” z pokazaną tu okładką. Jeśli ktoś chce przeczytać MOJĄ książkę, to proszę korzystać z wydania z granatowym profilem twarzy. Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi, iż to autor odpowiada za treść i formę swojego dzieła. Ja miałam wpływ jedynie na formę i treść książki wydanej przez Wydawnictwo Naukowe UMK.
Kiążkę można kupić przez internet np. tu:
http://www.kopernikanska.pl/prod_193628_Neurodydaktyka_Nauczanie_i_uczenie_sie_przyjazne_mozgowi.html
tel.: 792 688 020
e-mail: kontakt(at)budzacasieszkola.pl
Odwiedź nas również na Facebooku
facebook.com/budzacasieszkola/
© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.
To bardzo skomplikowane zagadanienie i podejście do niego zależy od punktu cyklu, w który zdecydujemy się ingerować.
Nieco uproszczając sprawę, można się zastanawiać, czy szkoła jest taka jak społeczeństwo, czy też społeczeństwo takie jak szkoła. Z całym szacunkiem dla działań edukacyjno-wychowawczych wszystkich moich koleżanek i kolegów, uważam, że istniejący system edukacyjny jest dokładnie taki, na jaki istnieje zapotrzebowanie.
Innymi słowy, możemy sobie do znudzenia opowiadać jakie kompetencje (treści, wartości) powinny a jakie są kształtowane w szkole, ale ona i tak będzie taka jacy są ludzie posyłający do niej dzieci. „Elity” mogą sobie wielbić „miękkie kompetencje” (najczęściej platonicznie), ale treść edukacyjna będzie zawsze konfrontowana z przekazem środowiska i ignorowana, kiedy będzie z nim w konflikcie (czyli b. często).
Z czysto ilościowego zestawienia (i obserwacji stanu rzeczy) wynika, że takie postawienie sprawy jest usprawiedliwione, choć, z pewnością, mało optymistyczne. Przyjęcie takiego oglądu kłóci się z oświeceniowym postulatem „młodzieży chowania” ku szczęściu i dobrobytowi ojczyzny, ale można chyba przyjąć, że Zamoyski inaczej wyobrażał sobie kształcenie powszechne i raczej nie marzył o edukacji jako taniej masówce.
Wydawać się więc może, że naprawę szkolnictwa należałoby zacząć od naprawy społeczeństwa. Ten z pozoru kuriozalny wniosek łatwo obronić, jeżeli przyjąć, że prawdziwa, rzetelna edukacja dotyczyć ma właśnie elit, które kształtować mają aspiracje społeczeństwa jako całości. Polityczna poprawność każe uczyć funkcjonalnego analfabetę dwóch języków obcych ze szkodą zarówno dla niego, jak i potencjalnego poligloty. Większość problemów edukacji wynika z niemożności pogodzenia zdobyczy demokracji z faktem, że wiedza jest elitarna. Dopóki go nie zaakceptujemy, bedziemy skazani na leczenie objawowe schorzenia powodującego atrofię edukacji oraz jej potencjalnych rezultatów.
Moim zdaniem „szkoła jest taka jak społeczeństwo”, podobnie jak na postawione dawno temu pytanie „Czy naród pije, bo jest chory, czy jest chory, bo pije” odpowiedź brzmi „Pije, bo jest chory”. Erich Fromm w filmie “Człowiek dostosowany” (Der angepasste Mensch) twierdzi, że głównym celem społeczeństwa jest wmówienie każdemu człowiekowi, że to, co robi (dla dobra danego społeczeństwa), jest dokładnie tym, co chce i co lubi robić. Narzędziem zaszczepiającym to przekonanie w świadomości jednostek jest – jakże by inaczej – system edukacji i rodzina.
Nauczyciele i rodzice – z pełnym szacunkiem dla ich poświęcenia, zaangażowania i głębokiego przekonania o słuszności przekazywanych treści – są, jak każdy członek społeczeństwa, “tylko” dziećmi konkretnej kultury i pielegnowanych w niej systemów wartości, i często nie mają świadomości, że powielają to, pod czym w grucie rzeczy, gdyby zapytać ich z osobna, w oderwaniu od ich społecznej roli, niekoniecznie chcieli by się podpisać.
Dopasowanie do norm i wartości społecznych, o którym mówi Fromm, jest być może jednym z najsilniejszych mechanizmów w psychice ludzkiej, będących z jednej strony spoiwem każdej większej grupy, z drugiej zmuszających indywidua do rezygnacji z własnej wolności i tożsamości na rzecz “dobra wspólnego i wartości wyższych”.
Znany niemiecki psychiatra Manfred Lutz pisze w swej bestsellerowej książce “Leczymy nie tych, co trzeba!”, że problemem są ludzie z psychiatrycznego punktu widzenia normalni, czyli tacy, którzy z powodów nie zawsze możliwych do wyjaśnienia nie potrafili lub nie chcieli dopasować się do „reszty”. To oni są pacjentami klinik i poradni psychiatrycznych. To ich próbujemy leczyć, wmawiając im, że coś z nimi jest nie tak, że nie spełniają norm i oczekiwań, że nie mają rozwiniętych cech tak bardzo potrzebnych do funkcjonowania zdrowego społeczeństwa. A że społeczeństwo, w którym miękkie kompetencje uznawane są za słabość, siłą rzeczy musi promować kompetencje twarde, rozumie się samo przez się.
Nie jestem pewny, czy empatii rzeczywiście nie da się zmierzyć. Równie dobrze można by utrzymywać, że nie sposób zmierzyć jej braku, a przecież 28 tysięcy złotych są jakąś wymierną wielkością świadczącą o tym, że jakiś człowiek z dużym potencjałem intelektualnym nie rozumie jednak, jaką wartością jest drugi człowiek.
Neuronom lustrzanym jest obojętne, czy wspierają empatię, czy jej brak, dlatego pozostaje mieć nadzieję, że coraz więcej „normalnych“, zamiast chodzić po psychiatrach i ukrywać się w domach wariatów, będzie intergrować się z resztą społeczeństwa (np. nauczając dydaktyki opartej na rozpoznaniach neurobiologii J), nie dopasowując się do niego.
Ależ napisaliście komentarze!!! Qurczę, tyle mądrych i ważnych myśli, na książkę by starczyło!!!
@ Wiesław
Napisz Twój tekst! Szkoda go na komentarz, jest zbyt ważny! Tak, mówienie o wartościach o dobru wspólnym, o szacunku i pięknie naraża dziś człowieka na śmiesznść. No to co, nie będziemy o tym pisać? Nie będziemy domagać się świata opartego na takich wartościach? Ja będę, nawet za cenę śmieszności 🙂
@ Robert
Napisałeś: „To kultura (taka, czy inna) wzmacnia określone tendencje uznawane w danym społeczeństwie za wartościowe i doprowadza do „rozwoju”.”
Tak, masz zupełną rację! Kultura panująca w rodzinie, w szkole, w każdej instytucji. Filozof Andrzej Szahaj napisał książkę „Zniewalająca moc kultury”, w której tłumaczy, jak na jednostki odziaływują normy kulturowe. Joachim Bauer pisze zaś o neuronach lustrzanych i wyjaśnia zasadę ich funkcjonowania. Neurony lustrzane uczą się w sposób niejawny, uczą się przez zarażanie, chłoną te wzorce, które widzą w swoim otoczeniu. One nie znają moralności, to struktury białkowe. Ale wybierają te wzorce, które w danych warunkach prowadzą do sukcesu lub ten sukces „obiecują”. Doświadczenie pokazuje, że współpraca przynosi w życiu więcej korzyści niż rywalizacja. W życiu, ale nie w szkole! Dlaczego szkoła ma wspierać postawy, które obniżają szanse na sukces poza nią?
Doświadczenie pokazuje, że warto być dobrym, uczciwym, lojalnym. Gospodarka oparta na wzajemnym zaufaniu rozwija się lepiej niż taka, gdzie nikt nikomu nie wierzy i nikt nigdy nie wie, na czym stoi. Społeczeństwo bez zasad skazane jest na porażkę, tego powinna uczyć dobra szkoła!
@ Pozorny
Napisał Pan: „Znany niemiecki psychiatra Manfred Lutz pisze w swej bestsellerowej książce “Leczymy nie tych, co trzeba!”, że problemem są ludzie z psychiatrycznego punktu widzenia normalni, czyli tacy, którzy z powodów nie zawsze możliwych do wyjaśnienia nie potrafili lub nie chcieli dopasować się do „reszty”.”
Robert pisze, że pewne idee są ważne jedynie dla światłych elit. Kto zatem powinien definiować „normalność”? Kto ma wyznaczać drogowskazy? Czy normalny jest Ryszard Moryc i sędzia, która orzekła o niskiej szkodliwości społecznej jego czynu, czy normalni są urzędnicy urzędów skarbowych doprowadzający do upadku uczciwe firmy, urzędnicy z „chorych kas” odmawiający środków na leczenie rzadkich chorób, prokuratorzy prześladujący ofiary przestępstw czy ludzie domagający się czegoś odwrotnego?
Czy brak zgody na Ryszardów Moryców i na szkołę opartą na rywalizacji jest przejawem nierealistycznych mrzonek elity?
Szkoła niewątpliwie formatuje. Może przygotowywać do funcjonowania w korporacjach, albo może rozwijać wrażliwość na dobro wspólne i ucząc matematyki uczyć też szacunku dla innych. Można koncentrować się na programach nauczania, ale neurony lustrzane nie wyłączają się na czas pobytu w szkole i chłoną obowiązujące tam normy kulturowe.
@ Pozorny
Muszę wrócić do Fromma. To przecież neurony lustrzane! Dziękuję 🙂
Nie napisałem (tylko), że „pewne idee są ważne jedynie dla światłych elit”, a w każdym razie rozszerzyłbym to stwierdzenie o pewien komentarz: Elity uświadamiają sobie ważność idei i mogą zrobić z nich użytek.
Poza tym, słowo „elita” wymaga cudzysłowu, bo przy całym radykaliźmie, nie chodzi mi o tworzenie wszechwiedzącej nowej arystokracji, ale grupy potrafiącej doceniać wartość edukacji i z niej korzystać. Mam też nadzieję (może naiwną), że taka „elita” wywierałaby ewolucyjną presję na resztę społeczeństwa – nie przez pogadanki, czy przyjażń inteligencko-chłopską, ale przez prosty przekaz: „Spójrzcie, udało mi się, nie miałem wiele, ale ciężko nad sobą pracowałem, zdobyłem wykształcenie, które otworzyło mi drogę do sukcesu materialnego i osobistego. Warto się uczyć.” Niestety, taki przekaz jest obecnie niemożliwy, bo edukacja nie tylko nie wnosi „miękkich kompetencji” i wartości w życie człowieka, ale sama nie ma już żadnej wymiernej wartości. Ostrożnie licząc, 75% wszystkich dyplomów i świadectw nie jest warte papieru, na którym są wydrukowane, a całe oszustwo (dosłownie) zaczyna się od wczesnej podstawówki. Właściciele tych „papierów” z pewnością żadnej presji na system, ani nawet na własne dzieci wywierać nie będą.
„Elity uświadamiają sobie ważność idei i mogą zrobić z nich użytek”
– ja bym zadał kolejne pytanie: kiedy w szkołach przestano uczenia tych fru fru „miękkich kompetencji”? Kiedy to dokładnie było? I jak i kto do tego dopuścił? I co najważniejsze – po co?
– „Edukacja do znakomite narzędzie (broń) do wpajania wartości potrzebnych w tzw. kulturze zachodu, konsumpcjonizmu, itp.” Porównując Polskę z Holandią lub Niemcami mam wrażenie, że to właśnie w Polsce odbywa się akcja kształcenia wyłącznie konsumentów, ludzi zaprogramowanych do prac wyzyskujących, to budowania wielkich metalowych gmachów na miejscach zakorzenionych kulturowo, tam gdzie miękkie kompetencje to chleb powszedni. A możę tutaj (Holandia, Niemcy) już wszystko jest a w Polsce dopiero się to zaczyna. Ale to w Polce każdy idzie na studia, po których i tak nic nie ma, które prawie nigdzie w Europie nie są akceptowane, po których i tak nie ma pracy… Jeżeli kraj kształci ludzi i tak nikomu niepotrzebnych to tylko i wyłącznie po to by byli i wydawali pięniądze zarobione jakoś za granicą i te pieniądze i sposoby ich wydawania były najważniejsze! Lub pracowali dla filii wielkich firm i cieszyli się, że zarabiają wiecej niż ludzie pracujący w polskich firmach… Dlatego Moryc dla niektórych jest pewno i bohaterem… Żyjemy w świecie, w którym nieźle można zarobić na kryzysie finansowym, szczyt hipokryzji – tak ciekawie to chyba nigdy nie było! Tylko jak to wszystko „qurcze” ogarnąć?
I co ciekawe, uczniowe to wszystko wiedzą, chłoną, a szkoły martwią się wyłącznie tym: jak prawidłowo przeprowadzić egzaminy!!!
Dawid,
a jak ten problem wygląda w Holandii? Czy szkoły bazują na rywalizacji czy współpracy? Czy uczniowie częściej pracują indywidualnie czy w grupach? Czy dużo jest zajęć opartych na grupowych projektach?
Jak ocenia się jakość pracy szkoły? Czy wyniki testów są dla szkoły najważniejszym celem? Jakie cele uznawane są za najważniejsze?
Miło, że się odezwałeś!!!
1. A jak ten problem wygląda w Holandii?
– do szkół coraz bardziej przedostaje się scentralizowany system egzaminacyjny (szkoły przeprowadzają CITO testy zgodnie z przyjętymi regułami – jednak jeszcze mogą swoje 5 groszy dodać, czyli robią tak, by testy zewnętrzne (CITO) wypadły lepiej od testów wewnętrznych (szkolnych, stworzonych przez nauczycieli) – ale te wewnętrzne będą wkrótce na rzecz tych zewnętrznych usunięte z programu nauczania i wszyscy będą rozwiązywać testy „ABCDLSDSEX“. Cała struktura i program nauczania szkół (które jednak są tutaj bardziej indiwidualne) zostaje przestawiona/y na system (poziomowy), na którym bazują testy CITO (te testy są co roku kupowane przez szkoły od nowa, jak i tysiące egzemplarzy do cwiczeń – przecież trzeba uczniow do tego typu testów przygotować/wytresować – no i drukiem i dystrybucją zajmują się prywatne firmy zaangażowane przez rząd, co wiąże się z ogromnymi kosztami dla szkół)
Jednak mimo tych testów, uczniowie idą na studia lub szkolenia po których pracę znajdą, i nie szukają jej po całej Europie. Ten system testowy tutaj jakoś działa, może i jedynie dlatego bo gospodarka dobrze prosperuje, no i Holandia do dziś nie zatonęła czy to finansowo, czy lądowo… Jednak te testy, o czym wszyscy tutaj wiedzą, nauczyciele, uczniowie, rodzice, nie są dowodem tego, że coś się potrafii, raczej że potrafisz ten test dobrze rozwiązać, i tylko tyle. I widzę to często – dziewczyna, która pisze wiersze po niemiecku na wysokim poziomie intelektualnym i językowym, ledwo co zdała test na poziomie gimnazjalnym (wysokim), bo test wywołuje u niej uczucie stresowe podobne do instyntkownego zachowania The fight-or-flight response. Uczniowie rozwiązują je bo nauczyciele mówią, że to jest ważne i że trzeba , dyrekcja zmusza poniekąd nauczycieli wmawiając, że takie są postanowienia odgórne, a że każdy dziś boi się o prace, są kredyty itd. nikt tak naprawdę nie protesuje, jedynie się o tym rozmawia jak o wszystkim. Więc nauczyciele ćwiczą z uczniami testy tak szybko jak się da, byle każdy był zadowolony, rodzice spokojni, dyrekcja szczęśliwa.
2. Czy szkoły bazują na rywalizacji czy współpracy? Czy uczniowie częściej pracują indywidualnie czy w grupach? Czy dużo jest zajęć opartych na grupowych projektach?
– Raczej na rywalizacji międzyszkolnej, wewnątrz razem niezależnie od klasy uczestniczą w zajęciach muzycznych – chórach, lub klasami co roku wystawiają jakąś sztukę (niemiecką lub angielską, napisaną przed nauczyciela), próby trwają miesiącami, gdzie uczniowie współpracują.
I uczy się tego, by ze sobą współpracować, pomagać sobie, nie wyśmiewać, szanować, respektować, słuchać siebie nawzajem. I nie porównuje się uczniów, raczej bada możliwości danego ucznia, rozmawia się o tym i wystawia oceną pisową.
I co ciekawe, nauczyciele też muszą współpracować. Co jakiś czas są prowadzenia szkolenia na tematy metodyczne czy pedagogiczne, w których razem rozwiązują postawione im zadania.
Nauczyciele wyjeżdżają z uczniami na różne „campy“, gdzie wspólnie, w grupach np. uczą się mierzyć dany teren, grają razem muzykę, rajdy krajoznawcze, wspólnie spędzają czas. A nie tylko wycieczki…
To wszystko poza testami. Dlatego może, te testy tutaj tak mocno nie przeszkadzają, są do zrobienia, bo i tak jest dość czasu na ciekawsze rzeczy, które można robić wspólnie. (na jak długo?)
3. Jak ocenia się jakość pracy szkoły? Czy wyniki testów są dla szkoły najważniejszym celem? Jakie cele uznawane są za najważniejsze?
Są rangingi oparte na wynikach testów. Ale tutaj raczej każda szkoła kombinuje, by testy zewnętrzne dobrze wyglądały, i były zgodnie z rzeczywistością, z oczekiwaniami i przekonaniami. Także, każdy oszukuje górę, by góra była zadowolona, a swoje robią po swojemu (na jak długo?) A cele szkół są znacząco inne niż cele testów (patrz 2.)
Czyli tutaj jak i u nas rząd i ludzie którzy podejmują decyzje, opierają cały system szkolnictwa na testach, kontrolii. I wszyscy niby wiedzą, że to nie tędy droga, ale szeroko zamykają oczy, nie wiem, czy media, wpływ kultury zachodniej, kapitalizm czy illuminati :), nas aż tak wychowały by do tego wszystkiego tak po prostu dopuszczać?
Chyba że wszystko potrzebuje swojego czasu. Czasu do narodzin, życia i śmierci. Każda myśl idea, musi swoje przeżyć, wyżyć, przecierpieć, nabrudzić i zginąć. Zmusić do dalszej refleksji, po czym przez miłość uczłowieczyć i wcielać w powszednie dni naszego życia. Problem, gdy myśli wyprzedzają czasy. Od prekursorów aż się roi, jak w ulu, i nadejdzie czas gdy będą kolić. Szkoda mi już tych z alergią 🙂
@ Dawid
To ciekawe, co piszesz o holenderskim systemie edukacyjnym! jeśli dobrze zrozumiałam, to system testocentryczny wciąż się rozrasta, ale Holendrzy jednak rozumieją, że celów szkoły nie można utożsamiać z przygotowaniem do testów. Dużą wagę przywiązuje się do miękkich kompetencji, szkoła uczy współpracy i stawia na sztukę.
Piszesz, że system testocentryczny postrzegany jest raczej krytycznie, ale nikt nie wierzy, że można mu się skutecznie przeciwstawić. Podobną myśl zawiera Twój dzisiejszy komentarz. Mnie też ten problem nurtuje! Jakie siły stoją za systemem testocentrycznym??? Co to są za ludzie? Skąd bierze się ich siła??? Swoje przekonania (iż ciągłe testowanie, mierzenie i porównywanie podniosą poziom edukacji) potrafią narzucić większości, która tych przekonań nie podziela. Czy to nie jest dziwne?
Dowiedziałem się o pewnym filmie dokumentalnym od tutajszego nauczyciela liceum graficznego w Roterdamie, którego też nurtuje to całe zamieszanie z testami. Pytanie jakie sobie Pani Marzeno postawiliśmy: Kto za tym stoi? I po co? jest odpowiedziane w tym filmie. Trwa on 2 godziny i trzeba troche przyzwyczaić się do patetycznego stylu, ale jest to warte świeczki. Ciekawe, że wszystko jest ze sobą połączone – edukacja, finanse, zdrowie, … wpływają na siebe, są od siebie zależne. Warto zobaczyć!
http://www.youtube.com/watch?v=lEV5AFFcZ-s&list=PLED97AFA83A4B77B8
Marzeno droga, „ukradłaś” mi temat, za co jestem Ci wdzięczny, bo nie muszę już zastanawiać się „od czego tu zacząć”. Zaczęłaś Ty. Właśnie dzisiaj chciałem napisać o tym samym. Tytuł miał być taki: „Fatalny błąd. Człowiek nie jest w centrum zainteresowania szkoły”.
„Fatalny błąd”, to nie kończący się i coraz lepiej rozwijający się serial dokumentalny, prezentowany przez wszelkie telewizje.
– Komornik zabiera kasę przez pomyłkę
– Lekarz jest przyczyną śmierci pacjenta
– Sędzia wsadza ofiarę przestępstwa do aresztu
– Prokurator prześladuje
– Sąsiedzi są obojętni wobec skrajnej przemocy
– Urzędnicy doprowadzają upadku dobrą firmę
– itd., itp.
Scenariusz jest zazwyczaj podobny, składa się z dwóch części:
– opis tragedii
– próba odpowiedzi na pytanie o przyczyny
W drugiej części mikrofon podsuwany jest zazwyczaj przedstawicielom świata nauki, polityki, sztuki, a także celebrytom: psycholog, socjolog, polityk, aktor, reżyser, profesor tego i owego, itp. Wypowiedzi owych objaśniaczy można podzielić na trzy kategorie:
– przyczyny tragedii tkwią w człowieku-jednostce
– przyczyny tragedii tkwią w systemie (prawa, opieki zdrowotnej, podatkowym, urzędniczym, itp.)
– przyczyny tragedii tkwią w szkole, w sposobie edukacji, w systemie oświaty
Moja hipoteza jest taka: Jedna z tych kategorii powtarza się najczęściej, akcentowana jest najmocniej, opatrywana bywa komentarzami typu: „to jest kluczowa sprawa, ale to temat na osobną rozmowę”. Czy muszę napisać, którą kategorię mam na myśli ?
Marzena pokazała w czym tkwi problem, jakie zasady są priorytetem szkoły, na czy skupieniu są nauczyciele, uczniowie i rodzice.
W centrum uwagi szkoły są:
– oceny, wyniki, rankingi
– oceny
– programy = treści nauczania
– statuty, regulaminy i procedury
– wymagania, wykonywania zadań
W centrum uwagi szkoły nie jest człowiek, nie są wartości i zasady.
„Głównym zadaniem szkoły jest nauczanie i uczenie się”. Jacku, mam duże wątpliwości w tej kwestii. Tak – ideałem systemu edukacji jest dobrze wykształcony absolwent. Marzena doskonale pokazuje paradoks tego ideału: dobrze wykształceni lekarze, ekonomiści, urzędnicy, sędziowie, prokuratorzy, komornicy, politycy, nauczyciele, notariusze są bohaterami serialu „Fatalny błąd”. Ci ludzie mieli samie piątki, byli prymusami, … ale czegoś im zabrakło.
Teraz napiszę coś, o czy nie wypada mówić. Te słowa słowa są tabu, większym tabu niż „te rzeczy”, czyli tematy seksualne. Gdybym powiedział takie zdania na wywiadówce, to, najprawdopodobniej, byłbym uznany za nawiedzonego idiotę.
Otóż: nasza (to znaczy, nie azjatycka, nie muzułmańska, nie afrykańska, itp.) cywilizacja jest oparta na takich fundamentach: prawda, dobro i piękno. Można by też coś wspomnieć o miłości, ale to już zupełny obciach. Z tych wartości wywodzą się następne: wolność, wiedza, odpowiedzialność, miłosierdzie, solidarność i wiele innych, w tym moje „ulubione” zasady fundamentalne: szacunek i dialog.
Pytanie kluczowe: które z tych zasad-wartości współczesna szkoła rozwija, a które redukuje ? Marzena dała odpowiedź: szkoła skupiona jest na wiedzy, ale tylko na wiedzy wąsko rozumianej.
Człowiek wyposażony w wiedzę, ale nie znający dobra i piękna, jest nie tylko okaleczony. On jest niebezpieczny !
Paradoksem współczesnej szkoły jest to, że nie interesuje się podstawami cywilizacji judeo-greko-rzymsko-chrześcijańskiej, że lekceważy je, a tym samym niszczy je w bardzo subtelny i nieomal niewidoczny sposób.
W codziennej praktyce, szkoła mówi młodemu człowiekowi tak: najważniejsza jest twoja wiedza – dzięki niej dostajesz dobre stopnie i uznanie – a to umożliwia tobie awans do lepszej szkoły – tam otrzymasz lepszą wiedzę – a to da tobie lepszą pracę, która da tobie lepsze życie – jeśli będziesz miał gorsze wiedzę i gorsze wyniki, to będziesz miał mniejsze uznanie teraz, a w przyszłości gorszą pracę i gorsze życie.
W tym „cyklu pokarmowym” nie ma miejsca na dobro, piękno i (przepraszam za niestosowne słowo)miłość. Szkoła sączy człowiekowi taką receptę, a on nią nasiąka: wszystko co robisz ma być użyteczne i praktyczne. No i tak potem dorosły człowiek, lekarz, prokurator, komornik, polityk, sąsiad, itp. działa: użytecznie, praktycznie, wygodnie, logicznie, zgodnie z procedurami, … . A przecież szacunek, dobro, solidarność czy piękno nie mieszczą się w żadnych procedurach, nie są logiczne, wygodne i praktyczne.
Robert zastanawia się: „Wydawać się więc może, że naprawę szkolnictwa należałoby zacząć od naprawy społeczeństwa.”
Widzę to inaczej: łatwiej jest zmieniać szkoły niż społeczeństwo. Moja propozycja jest nieustająca: SZKOŁA SZACUNKU I DIALOGU. Propozycja Pawła jest też nieustająca: ulepszać programy nauczania. Tych propozycji jest wiele, są proponowane od ponad dwudziestu lat. Bezskutecznie – psy szczekają, karawan edukacji jedzie dalej.
Zatem co robimy z tym fantem ?
To, że teoretycznie łatwiej jest zmienić szkołę, jest oczywiste. Problem polega na tym, że jak już pisałem jest to „leczenie” skutków, a nie przyczyn choroby.
Poza tym, apel o zmianę w szkolnictwie jest niezmiennie „wołaniem na puszczy”, bo, wbrew pozorom, jest adresowany do „marginesu” społeczeństwa. Tak jak napisał Pozorny, nasz mózg nie jest organem „moralnym”, ale biologicznym i kieruje się oportunizmem. Samodzielnie nie wartościuje i nie zmierza „ku wyższym celom”, bo takie obiektywnie nie istnieją. To kultura (taka, czy inna) wzmacnia określone tendencje uznawane w danym społeczeństwie za wartościowe i doprowadza do „rozwoju”.
Jak widać, w naszym kraju (i w większości innych) tej presji ewolucyjnej nie ma, lub jest bardzo słaba. System nie będzie się więc zmieniał w kierunku „lepszego programu”, „piękna i dobra”, czy też „szkoły szacunku i dialogu”, bo jest zbyt mało ludzi, którym na tym zależy. Na dodatek, nawet tylko na tym forum, cieżko jest ustalić spójny kierunek koniecznych zmian. Taki proces musi ewoluować w czasie, „rozwijany” przez zwiększajacą się liczbę ludzi światłych, a więc elitę. Dążmy do jej odbudowy.
Ludziom wykształconym, obdarzonym inteligencją, empatią i ambicją (i obracającym się w kregach sobie podobnych), zbyt często wydaje się, że są „solą tej ziemi”. To złudzenie. Mój pesymizm nie przekreśla wysiłków takich osób, ani nie deprecjonuje ich dążeń. To tylko realistyczna konstatacja.
Panie Robercie, Gerald Hüther, na którego pani Marzena często się powołuje, stworzył w Niemczech projekt “Budząca się szkoła”. Hüther twierdzi – a jako neurobiolog, pedagog i dydaktyk z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem pewnie wie, o czym mówi – że zmiany nigdy nie nastąpią “odgórnie”. Czy wołanie na puszczy, jak nazywa Pan apele o zmiany w szkolnictwie, jest zatem naprawdę niepotrzebne? Myślę, że ważne jest to, bo połączyć dwa kierunki rozwoju – ten “oddolny”, wspierany przez świadomych rodziców, nauczycieli i (starszych, już świadomych swego potencjału) uczniów, oraz ten reprezentowany przez (niezależnych od świata polityki i mediów) naukowców, którzy naprawdę starają się oceniać rzeczywistość i aktualny stan rzeczy obiektywnie, filozoficznie, holistycznie.
W Niemczech od tygodnia na pierwszym miejscu listy bestsellerów Spiegla jest książka filozofa Richarda Davida Prechta pt. “Anna, szkoła i pan Bóg”. Autor dowodzi, że (niemiecka) szkoła nie potrzebuje jakichś gruntownych przemian – jej potrzebna jest rewolucja. Tutaj coraz częściej, coraz głośniej i coraz intensywniej się o tym mówi, te głosy stają się coraz silniejsze i docierają powoli do świadomości społeczeństwa. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu i w jakim tempie przyśpieszą one zmiany zainicjowane “oddolnie”. Ale na pewno jest to mocna siła napędowa. Z moich skromnych obserwacji w Polsce takiego “nacisku” od góry, ze strony świata nauki na razie nie ma. Dlatego to “wołanie na puszczy” jest bezowocne, bo brak mu odpowiednio silnego wsparcia ze strony niezależnych autorytetów i fachowców.
Widocznie niezbyt wyraźnie odkreśliłem swoje stanowisko zawarte w ostatnim zdaniu poprzedniego wpisu. Oczywiście ma Pan rację dostrzegając współistotność obu nurtów. Ja nie tyle postuluję zaniechanie ruchów oddolnych albo wierzę w odgórne „załatwienie sprawy”, ile chciałem zwrócić uwagę na kierunek działań oddolnych – wydaje mi się, że spełnienie, co tu kryć, wygórownych żądań, które kierujemy do edukacji instytucjonalnej, jest niemożliwe przy zachowaniu jej masowości. Inaczej mówiąc, konieczne jest przyznanie, że nie każdy musi (i chce) być wykształcony. Wybór stopnia i zakresu wykształcenia powinien być sprawą indywidualną, ale nie pozornie, jak to możemy obserwować. Wmawianie ludziom, że trzeba być magistrem, żeby móc wykonywać jakikolwiek zawód jest bzdurą, szkodliwą zwłaszcza dla samych (obecnych i potencjalnych) magistrów.
Pisze Pan: ” Z moich skromnych obserwacji w Polsce takiego “nacisku” od góry, ze strony świata nauki na razie nie ma. Dlatego to “wołanie na puszczy” jest bezowocne, bo brak mu odpowiednio silnego wsparcia ze strony niezależnych autorytetów i fachowców.” Ja powiedziałem dokładnie to samo:”bo jest zbyt mało ludzi, którym na tym zależy”, zarówno w ruchu odgórnym jak i oddolnym.
Nie wierzę jednak w żadne rewolucje, które z natury rzeczy są niespójne w treści, zachłystują się własną „oryginalnością” i gotowe są wylać dowolną ilość dzieci z kąpielą. W efekcie otrzymujemy kolejny dogmat, ani lepszy, ani gorszy od poprzedniego. Zrezygnujmy z wiary w nauczanie wszystkich wszystkiego najlepszego, dajmy ludziom realny wybór, a nie politycznie poprawny erzatz. Niech edukacja stanie się pożądana będąc drogą do sukcesu, a nie slalomem uników. To się daje załatwić „ewolucyjnie”, polityką małych kroków. Należałoby zacząć od uświadamiania ludzi, że system jest niewydolny nie dlatego, że ktoś partoli swoją robotę (choć to z pewnością się zdarza), ale dlatego, że sukces nie jest możliwy na obecnych warunkach… Przykro mi, ale mimo że żal mi czasu i dzisiejszych młodych ludzi skazanych na bezsens edukacji (i szkolnego wychowania), nie widzę możliwości naprawy drogą „wymuszonej” ustawy.
Ta dyskusja jest bardzo ciekawa. W tej chwili mogę dodać tylko tyle: współczesne szkoły i uczelnie starają się kształcić jak najlepiej. Kto kształci lepiej, ten jest wyżej w rankingu. Pozornie wszystko jest w porządku. Ale efektem są dobrze, a czasem doskonale, wykształceni troglodyci. Ja chyba też byłem/jestem(?) takim troglodytą. W szkole miałem same piątki i czwórki.
CDN.
@ Wiesław
Najważniejsze dla mnie pytanie brzmi, czy mądrzy ludzie, którzy opuszczają szkolne mury, sa mądrzy dzieki czy wbrew szkole.
@ Pozorny
Oczywiście, że kiedyś będzie można zobaczyć, w jakim stopniu u danego człowieka rozwinięta jest empatia. Wsztstko, co umiemy, czujemy, rozumiemy ma przecież biologiczne podłoże. Empatię czy kreatywność też będzie można kiedyś zmierzyć.
Zastanawiam się, czy gdy będzie to już możliwe, przeciwnicy tzw. miękkich komptencji zmienią swoje podejście do nich.
“Empatię czy kreatywność też będzie można kiedyś zmierzyć.
Zastanawiam się, czy gdy będzie to już możliwe, przeciwnicy tzw. miękkich kompetencji zmienią swoje podejście do nich.”
Ależ kreatywność już się mierzy! Na wiele sposobów bardzo się między sobą różniących sposobem zaawansowania i wiarygodnością wyników. Próbowałem o tym pisać, wyłapując tanie i fałszujące uproszczenia u zasłużenie skądinąd popularnego Kena Robinsona. Empatię mierzono w rozmaitych doświadczeniach opartych co prawda na behawioralnym paradygmacie, ale i tak dostarczających świadectw wartych zastanowienia (kiedy np. pokazano, że surowość sędziowskich wyroków spada, kiedy sędziowie widzą własne odbicie w lustrach). Przede wszystkim natomiast, kim są przeciwnicy miękkich kompetencji? Nie sądzę, żeby się dało znaleźć kogokolwiek przy zdrowych zmysłach, kto byłby przeciw empatii, zdolności do współpracy, talentom negocjacyjnym, czy mnóstwie innych rzeczy, które się za owe miękkie kompetencje uważa. Nie istnieje sprzeciw wobec miękkich kompetencji.
Chociaż, kiedy np. Jędrek Witkowski powodowany empatią do Afrykańczyków poddaje nasze dzieci praniu mózgów, co również próbowałem opisać, to już protestuję. Nie dlatego, że w ten sposób szkodzi kompetencjom twarde, rozwijając te miękkie ich kosztem. Dlatego, że szkodzi po prostu kompetencjom bez żadnych rozróżnień. Miękkim też. Choć rzeczywiście dochodzi do tego najwyraźniej wtedy, kiedy się miękkie kompetencje ceni ponad wszystko, a twarde – czymkolwiek są – ignoruje.
Właśnie, czym z kolei są twarde kompetencje? W tekście o bzdurach u Robinsona próbowałem opisać fałsz przeciwstawienia miękkich kompetencji wiedzy akademickiej, bo Robinson tak właśnie (zresztą bliżej prawdy) opisywał kompetencje twarde. Marzena podkreślała wtedy, że przeciw akademickiej wiedzy się nie wypowiada, a już na pewno nie przeciw nauce myślenia – protestuje jedynie przeciw dominacji akademickiego modelu i zaniedbaniom zarówno miękkich kompetencji jak też innych kanałów komunikacji. Teraz z kolei pisze:
„Niektórzy ludzie nie widzą, że tzw. twarde kompetencje, czyli takie, który można zmierzyć za pomocą testów, nie przyniosą żadnego pożytku, jeśli nie będą towarzyszyć im te miękkie, których zmierzyć za pomocą testu nie sposób.”
Nie jestem pewien, ale chyba należę do tych „niektórych ludzi”. I w związku z tym protestuję – twarde kompetencje nie są tym, co da się mierzyć testami, ani w ogóle w żaden prosty sposób zdefiniować. Bardzo nieprecyzyjne, ale jakoś intuicyjne rozróżnienie EQ i IQ niewiele tu wyjaśnia: tyle wszakże wiemy po wielu próbach, że pomiary jednego i drugiego przy pomocy testów są podobnie niewiele warte. Chcę jeszcze raz podkreślić wniosek, do którego doprowadziła nas z Ksawerym analiza zadań z tegorocznych matur z matematyki – jeśli testy tego rodzaju mierzą owe twarde kompetencje, to da się je streścić do kilkunastu stron bryka, przy pomocy którego dało się rozwiązać wszystkie zadania poziomu podstawowego i większość rozszerzonego – skoro zaś ów bryk uczniom udostępniono do korzystania, to oznacza to ponadto, że owych kilkunastu stron szkoła nie zdołała uczniom wtłoczyć do głów w ciągu 12 lat nauki.
Pisze Marzena: „Szkoła ma przygotować do bycia dobrym prawnikiem, a nie dobrym i porządnym człowiekiem, który widzi więcej niż tylko własny interes.” Zupełnie nie wiem, gdzie się coś takiego da przeczytać w oficjalnie deklarowanych celach szkoły. Można – sam to robiłem – cele szkoły rekonstruować z treści programów i innych rzeczy. Być może da się powiedzieć, że szkoła „ma przygotować do bycia dobrym prawnikiem”, natomiast przede wszystkim szkoła nie przygotowuje ani do tego zawodu, ani do żadnego innego, co bardzo wielu ludzi bardzo mocno podkreśla, często robiąc na ten temat wrzawę. Nie istnieje ani zjawisko przegięcia w stronę „solidnej wiedzy” kosztem miękkich kompetencji interpersonalnych, ani w ogóle żadnej „solidnej wiedzy” szkoła najzwyczajniej nie daje. Daje spsiałą taniznę. Nie da się również nigdzie znaleźć programowego tępienia empatii. Owszem rankingi szkół i rankingi uczniów, spotykany w „dobrych szkołach” wyścig szczurów – te rzeczy istnieją i ich podkreślanie jest rzeczą ważną. Ale po pierwsze to jednak nie na tym polega problem polskiej szkoły i szkoły w ogóle – przede wszystkim dlatego, że „szkoły dobre” są wyjątkami. Po drugie np. Sierakowki skończył dobrą szkołę i w ogóle jest świetnie wykształcony według akademickich standardów, a jednak – sądząc przynajmniej z deklaracji – nie stępiło to jego empatii i społecznych instynktów.
„Przepaść między życiem a szkołą jest większa niż skłonni jesteśmy przyznać.” A ja właśnie twierdzę, że jest mniejsza. Demokrację, podmiotowość, empatię, przywiązanie do wartości poznania i krytycznego myślenia, szacunek dla myślenia twórczego i wspólnej pracy ma szkoła takie, jak i świat na zewnątrz. Poważne pytanie jest takie, czy szkoła ma podążać za „duchem czasów” w tym sensie, jak tego chce na przykład Bobiński i również Hartman stwierdzając, że skoro młodzież nie czyta, szkolne lektury nie mają sensu, a skoro matematyki nikt nie zna, nie rozumie i nie lubi, to również jej powinniśmy przestać uczyć – czy może szkoła powinna tym trendom próbować przeciwdziałać. Czy wobec deficytu empatii wobec Afryki, mniejszości, wykluczonych itd. szkoła powinna działać na rzecz wyrównania tego deficytu, a jeśli tak, to w jaki sposób? Czy kiedykolwiek w historii system powszechnej oświaty, albo w ogóle szkoła zdołała spowodować tego rodzaju zmiany kulturowe, czy je raczej tylko dziedziczyła?
Nie znam człowieka, ale nie sądzę, że to w szkole Ryszard Moryc wykształcił się na tego kim obecnie jest. Ani nie szkoła zrobiła z niego dobrego prawnika, ani nie w szkole pozbył się empatii.
WaldemarZ
Ten blog ośświatowy jest niesamowity. Można tu zajrzeć po roku przerwy, tak jak ja to w tej chwili czynię i mam wrażenie, że te same ważne wątki są kontynuowane i wszystko jest dalej tak samo interesujące!
Jeśli chodzi o temat odpowiedzialności szkoły za “miękkie kompetencje” czy zaszczepianie wartości moralnych, to szkoła próbuje to robić po swojemu poprzez tzw. ocenę z zachowania, która uwzględnia w szczególności:
1) wywiązywanie się z obowiązków ucznia;
2) postępowanie zgodne z dobrem społeczności szkolnej;
3) dbałość o honor i tradycje szkoły;
4) dbałość o piękno mowy ojczystej;
5) dbałość o bezpieczeństwo i zdrowie własne oraz innych osób;
6) godne, kulturalne zachowanie się w szkole i poza nią;
7) okazywanie szacunku innym osobom.
(z Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 30 kwietnia 2007 r.)
Problem w tym, że jest to robione w oparciu o światopogląd behavioryzmu, jak zresztą wszystko w obecnym systemie nauczania. W tej wersji, kompetencje te trudno nawet nazwać “miękkimi”, a ponieważ mają one swoje siedlisko w zachowaniu ucznia, więc są automatycznie bardziej obserwowalne i mierzalne, niż typowo miękkie kompetencje, które mają zwykle swoje siedlisko w duszy ucznia, bądź mówiąc językiem współczesnej nauki, w jego/jej mózgu.
P.S. Znamiennym, i wiele mówiącym szczegółem, jest sama nazwa używana przez MEN na określenie tych kompetencji: dobre “zachowanie”. Słowo “zachowanie”odpowiada angielskiemu “behavior”, a zatem “behaviorism” mógłby być też tłumaczony na “zachowanizm”.
Za czasów mojego dzieciństwa to były oceny ze ‚sprawowania’. Dziś są z ‚zachowania’. Kiedy to się zmieniło?
I czy zmiana miała jakieś uzasadnienie?
Różnica znaczeniowa tych słów … hmm… Niby ją czuć, ale trudno opisać… Jakby w ‚zachowaniu’ chodziło bardziej o obiektywny opis, właśnie behawioralny, niekoniecznie oceniany pod względem etycznym, a w ‚sprawowaniu’ o spełnianie oczekiwań i wymogów oceniane pod względem etycznym, a nie formalnym?
Sprawowanie znaczeniowo chyba tym się odróżnia, że zawiera jakieś pozytywnie określone cele. Jak się sprawujesz, jak się sprawiłeś, robiąc to lub tamto, to odrobinę więcej niż zwyczajne poprawne zachowanie. Ale oczywiście prawdopodobnie chodzi zwyczajnie o to, że sprawowanie dzisiaj trąci myszką, a to, że przez kulturowy przypadek podobna naftalina zalatuje od logiki i kilku innych rzeczy… Kto by się przejmował.
Na poziomie językowego odbioru tych słów, mam podobne odczucia. Podejrzewam jednak, że “sprawowanie” zlikwidowano na początku transformacji jako zaszłość z systemu komunistycznego. Takie były czasy, nikt nie zawracał sobie głowy analizą semantyczną.
Tą lukę moralną wypełnił min. Giertych wprowadzając ocenę z zachowania w 2007, PiS się pod tym podpisał, a koalicja PO zostawiła “zachowanie” bez zmian, a nawet rozszerzyła metodologię behawioryzmu na inne przedmioty, nie wyłączając matematyki, w reformie programowej z 2008 roku.
@ Waldek
Ale miło, że znów do nas zajrzałeś 🙂
A wracając do przypadku Ryszarda Moryca, jak sądzicie, jaką on mógł mieć ocenę z zachowania?
Kryteria oceny z zachowania rzeczywiście świetnie pokazują, w jaki sposób szkoła chce formatować uczniów.
@ Paweł
Czytając Twoje pełne oburzenia i najmocniejszych słów komentarze dotyczące tekstu Jędrka Witkowskiego przeczytałam jego wpis na temat reklamy z Szymonem. Jędrkowi ta reklama się nie podobała, uznał ten sposób „gry” stereotypami za zły, nawet biorąc pod uwagę przewrotny jej koniec. Ale zawarte tam tezy nijak się mają do tego, co Ty mu zarzucasz. Tylko, że tego, co mu zarzucasz, w jego tekście nie ma! Jego tezy nie są skrajne. Po prostu coś mu się nie podoba, więc o tym napisał. Czy ma do tego prawo? Tak. Czy wszystkim musi jego sposób postrzegania świata odpowiadać? Nie. Ludzie mogą mieć różne poglądy i różne sposoby postrzegania rzeczywistości. W jego tekście nie było ani agresji, ani skrajności. Świat jest różnorodny, więc pozwólmy sobie nawzajem na to, by różne zjawiska postrzegać we własny sposób. Na świecie jest tyle zła, agresji i pazerności, że nie ma sensu atakować ludzi tylko dlatego, że nie myślą tak, jak my byśmy chcieli, żeby myśleli. Podaj swoje racje, ale nie atakuj w tak kategoryczny sposób.
A podręcznik, o którym mowa, czytałaś? Jesteś pewna, że chciałabyś, by Twoje dzieci uczono / wychowywano z użyciem takich historii? I tego rodzaju metod perswazyjnych? Albo chociaż, że wolno na to machnąć ręką w imię pluralizmu i tolerancji wobec różnych punktów widzenia? Czy różne punkty widzenia są zawsze uprawnione? Na pewno? Czy można wreszcie akceptować fakt, że nauczyciel arbitralnie orzeka, co są w stanie zrozumieć dzieci i jawnie abdykuje z wyjaśniania znaczeń jakkolwiek trudnych na rzecz upraszczających schematów – byleby tylko schematy były poprawne? Jesteś wreszcie pewna, że to jest ok., kiedy dwie szacowne instytucje puszczają tego rodzaju rzeczy w obieg najwyraźniej wyłącznie na podstawie ideowej sympatii i najwyraźniej z pominięciem próby krytycznej lektury? Jakie słowa były tu adekwatne? Uważam to i owo za błąd? Albo tezę za zbyt daleko idącą? Nie z błędem i nie z różnicami mamy tu do czynienia. Dlaczego wolno po imieniu nazwać kretynizm programu szkolnej matematyki, bezmyślność autorytaryzmu MEN, a nie wolno tej samej miary przyłożyć do kogoś innego?
Mnie się też reklama nie podoba. Istnienie slumsów również. Cenię te same miękkie kompetencje.
Nie, podręcznika nie znam i nie wiem, czy by mi się pododał. Być może nie! Nie chodzi o poglądy, ale o formę wypowiedzi. Rozumiesz Pawełku?
Rozumiem bardzo dobrze, ale zrozumiałbym lepiej, gdybyś była w stanie zaproponować właściwy język debaty z Andrzejem Lepperem lub prof. Pawłowicz.
Jeszcze coś – krótko i się zamykam. Poprzedni mój wpis dotyczył antydyskryminacyjnego raportu, w którym zaatakowano grupę Agnieszki Kłakówny i ich podręczniki za promocję rydzykowo-katolickiej ksenofobii w szkole. Rzuć okiem na ten raport i pomieszczone w nim oszczerstwa. I zaproponuj właściwy język debaty.
Pawełku,
świetnie rozumiem, co Ciebie w tym raporcie boli! Pisz swoje teksty, w których wyłożysz własną wizję zmian w edukacji. Ja za każdym razem podziwiam Twój błyskotliwy styl i żal mi, że to tylko polemiki, a nie Twój pozytywny program czy wizja wyjścia z tej ślepej uliczki.
Bardzo słuszna uwaga, oczywiście, że “ocena zachowania”.
Że jest to ocena “zachowania”, to jest jeden problem, drugi problem, jeszcze większy, to jest to, że jest to w ogóle ocena. Pojęcie “oceny” w systemie oświaty funkcjonuje jako coś w rodzaju wyroku na ucznia, a nie tak jak być powinno, czyli jako wartościowej informacji zwrotnej dla ucznia prowadzącej do ewentualnej poprawy. Ten problem dotyczy wszystkich przedmiotów, przy czym w “ocenie zachowania” widać najwyraźniej jego szkodliwość.
P.S. Według podstaw programowych MEN, szkoła uczy i ocenia “wiedzę i umiejętności”. Samo “zachowanie” to nie jest ani wiedza ani umiejętność (raczej objaw), więc nie powinno być w ogóle w szkole oceniane na stopień.
Ale to nie jest ocena z zachowania ale ocena zachowania…
Bardzo słuszna uwaga, oczywiście, że “ocena zachowania”.
Że jest to ocena “zachowania”, to jest jeden problem, drugi problem, jeszcze większy, to jest to, że jest to w ogóle ocena. Pojęcie “oceny” w systemie oświaty funkcjonuje jako coś w rodzaju wyroku na ucznia, a nie tak jak być powinno, czyli jako wartościowej informacji zwrotnej dla ucznia prowadzącej do ewentualnej poprawy. Ten problem dotyczy wszystkich przedmiotów, przy czym w “ocenie zachowania” widać najwyraźniej jego szkodliwość.
P.S. Według podstaw programowych MEN, szkoła uczy i ocenia “wiedzę i umiejętności”. Samo “zachowanie” to nie jest ani wiedza ani umiejętność (raczej objaw), więc nie powinno być w ogóle w szkole oceniane na stopień.
Z rozmowy Roberta i Pozornego wysnuwam następującą tezę: brakuje nam dwóch czynników uruchamiających znaczące przemiany w oświacie:
– nacisk oddolny
– nacisk odgórny
Źródłem takiego nacisku mogą być tylko elity. Skąd wziąć elity ? Wydaje się, że elity odgórne już są. Przecież „wszyscy” profesorowie wieszają psy na MEN i całej oświacie i zarazem pokazują właściwe kierunki rozwoju. Mogłoby się wydawać, że w tym środowisku stworzy się grupa nacisku. Nic z tego ! Środowiska akademickie mają wiedzę i narzędzia, ale nie chcą czy nie potrafią (?) z nich skorzystać. Próby namówienia profesorów do wydania wspólnego oświadczenia-apelu lub podjęcia jakich działań są, jak dotychczas, bezskuteczne. Jeśli dobrze zrozumiałem, próbował Paweł. Próbowałem ja. Czy ktoś jeszcze próbował ? Sami uczeni też próbowali: uruchomili (a może tylko chcieli uruchomić) Komitet Rozwoju Edukacji Narodowej. Czy ktoś słyszał o jakimś owocu tegoż komitetu ?
No może nacisk oddolny ? Jak uruchomić taki nacisk ? Czy jest to możliwe ?
Miałem nadzieję , że nasz portal stanie się inkubatorem ruchu nacisku. Może tak będzie, ale jak słusznie zauważył Waldemar Z., obracamy się na OSIŚWIATY w kręgu tych samych wątków.
Wydaje się, że Sejm, rząd, MEN, Kurator Oświaty, Radni Gminy xxx, Dyrektor Szkoły yyy nie zrobią „nic” bez nacisku społecznego. Bez nacisku oddolnego, odgórnego, poprzecznego itp. edukacja będzie dryfować w niewłaściwym kierunku.
Zatem proponuję i apeluję: doprowadźmy do zorganizowania spotkania-kongresu- konferencji ludzi:
– niezadowolonych z obecnego systemu
– widzących potrzebę radykalnych zmian
– mających różnorodne wizje przemian w oświacie
Zaprośmy na ten kongres nauczycieli wszystkich nauczycieli, urzędników i polityków, którzy od lat krytycznie wypowiadają się o stanie naszej edukacji. Zaprośmy ludzi, którzy uważają, że obecna szkoła jest zła, którzy chcą innej szkoły.
Bez takiego spotkania nigdy nie powstanie żadna grupa nacisku (lub grupy). Bez takiego spotkania i bez takich spotkań system edukacji nie zmieni się, szkoła będzie miejscem uczenia się dla wyników, a jej absolwenci będą lepiej lub gorzej wykształconymi troglodytami.
@ Wiesław
Jako rodzic – próbuję, ale zderzam się z *programem* który jest świętością, bo nauczyciel musi go zrealizować. To znaczy dziecko musi go zrealizować wypełniając książki i zeszyty ćwiczeń. Każde dziecko tak samo. Moim (moim) problemem jest to, że moje dziecko nudzi się w szkole okropnie (kl2, podstawówka), wszystko jest za łatwe albo za trudne, a on jest tak znudzony, że już nic nie chce robić… i to jest dziecko które śpi z encyklopedią. I jedynym wyjściem, które ja widzę, to jego wyjście ze szkoły. I nauka w domu. Bo Pani w szkole uczy wszystkie dzieci tak samo… wszystko musi być w książce wypełnione, aby zrealizowac program. To prawie nieważne co on umie. Musi pracować na lekcji w określony sposób. Co ja jako rodzic mogę zrobić? protestować przeciwko „Pani”? Przeciwko „programowi” ? Spotkanie-konferencja – to dla mnie śmieszne, bo to mojemu dziecku dzieje się teraz…
Pani Aniu,
jeśli nauczycielka Pani syna nie rozumie problemu i utożsamia wypełniania zeszytu ćwiczeń i tzw. „realizację programu” z uczeniem się, to nie ma co liczyć na jakąkolwiek poprawę. Trzeba od niej uciekać, bo dzici nie mają czasu. każdy stracony miesiąc, to niepowetowana strata. Najgorsze jest to, że taka forma nauczania zabija chęć do nauki!!! Jak powinno się określić nauczyciela, który zabija w dzieciach chęć do nauki? Powinniśmy znaleźć jakieś dobre określenie.
Własnie dlatego, że ona realizuje program w tak mechaniczny i sformalizowany sposób, wiele dzieci, w tym Pani syn nie może się uczyć. Taka forma nauczania po prostu blokuje proces uczenia się!!!
Emigracja wewnętrzna, jaką proponuje Xawer nie jest rozwiązaniem dla wszystkich dzieci. Myślę, że warto najpierw poszukać innej nauczycielki (nie chodzi tu o inną szkołę, bo w klasach 1-3 wszystko zależy od jednego człowieka). Naprawdę w szkołach uczy wielu mądrych ludzi, którzy rozumieją, że proces uczenia się to nie słuchanie nauczyciela i wypełnianie kart pracy.
Wielu dyrektorów szkół widzi problem i zaprasza mnie, bym przeprowadziła warsztaty na temat działania wewnętrznego układu nagrody. Zaczynam je tak: „Spotkaliśmy się tu dziś, żeby zastanowić się, co my nauczyciele robimy nie tak, że ze zmotywowanych i chętnych do nauki dzieci, w krótkim czasie robimy uczniów, którym już nic się nie chce. Jeśli w czymś jesteśmy skuteczni, to w zabijaniu motywacji, z jaką dzieci przychodzą do szkoły. Jeśli dzieci właśnie w szkole tracą chęć do uczenia się, to jest to najgorsza porażka, jaką można sobie wyobrazić.”
Jak Pani myśli, jak nauczyciele reagują na takie słowa?
@ Ryszard
To nawet nie ocena zachowania, ale kodu kulturowego, który jest dla nas życiowym kompasem. W szkole uczymy się nie tylko tego, co w programie, ale i dużo ważniejszych rzeczy, np. tego, co w naszym kręgu kulturowym jest normą, co jest pożądane, a co niedopuszczalne. Dziś uczniowie wynoszą ze szkoły przekonanie, że rywalizacja jest normą. Ja marzę o szkole, w której się nauczą, że normą jest współpraca i szacunek dla innych ludzi.
Ale to juz było…i nie wroci więcej… To kiedys kiedyś stawialiśmy pytania na lekcjach wychowawczych – czy być czy mieć…?
A z tą rywalizacją bym nie przesadzał zwłaszcza w szkole i w zakresie wiedzy lub umiejętnosci. Jeżeli juz to jest najczęściej antyrywalizacja w tym zakresie
Proponuję — jako w miarę bezpieczną metodę — „wewnętrzną emigrację” Dzieci, nawet w 2. klasie, dają sobie z tym świetnie radę.
Nie twierdzę, że nie jest to demoralizujące i złe — ale i tak jest prostsze organizacyjnie, niż zupełne zerwanie ze szkołą i chyba (tak mi się wydaje) mniej szkodliwe, niż pójście z systemem na udry.
Ot — szkoła to bzdura i głupota, płacimy jej haracz hipokryzji i konformizmu, a w domu czytamy książki, jakie nas interesują i zajmujemy się ciekawymi problemami.
Przy odrobinie szczęścia i dyplomacji udaje się uzyskać tyle, by szkoła nie kazała uczestniczyć w głupotach, a by była to wyłącznie strata czasu, a może nawet część nauczycieli przyjmie do wiadomości, że Pani dziecko czyta SWOJE książki, siedząc w ostatniej ławce, więc i strata czasu nie będzie tak wielka…
@ Marzena
„Jak Pani myśli, jak nauczyciele reagują na takie słowa?”
Myślę, że mówią, że są rozliczani ze zrealizowanego programu 😉 i taki jest program. Ja wiem, że część dzieci będzie zachęcona, a część dzieci nie, i że nie jest to łatwe, ogólnie.
Zastanawiam się co jako rodzic mogłabym zrobić, żeby coś w szkole zmienić, oprócz „plotkowania” z innymi mamami co jest źle, a co dobrze, tudzież wypełnienia corocznej anonimowej ankiety, bo z *Panią* już dyskutowałam… z drugiej strony też ją w pewien sposób rozumiem…
@ Xawer Problem w tym, że to nie jest dziecko, które pójdzie na jakikolwiek kompromis, prędzej na udry 😉 Ja będąc w drugiej klasie tak robiłam(czytałam pod ławką), on jest buntownikiem, sprzeciwia się ostro jakimkolwiek pogwałceniom jego godności osobistej, człowieczej, sprzeciwia się lekturom (Kubuś Puchatek, brr), sprzeciwia się nudzie. I dostaje za to karę, bo inne dzieci mogłyby go naśladować. Ale ta kara wcale nie działa na niego wychowawczo, a wręcz osłabia pewność siebie, potęguje sprzeciw i upór… Więc podjerzewam, że jest i będzie coraz cięższym orzechem do zgryzienia w klasie. Myślę, że dzieci są mądrzejsze niż się wydaje i wiedzą, nawet podświadomie, co to jest godność osobista, honor, wyobraźnia, empatia, ale nie umieją sobie z tym radzić, czy wyrazić tego, a potrafią być też bezwzględne i okrutne wobec siebie. A stłoczenie dzieci w zbyt licznych klasach nie pomaga nauczycielom wychwytywać sytuacji, które mogłyby być nagradzane, uczestnicy „zdarzeń” często są karani równo, lub, „solidarnie” całą klasą.
@ Anna
dziś w szkole sukces odnoszą dzieci, które potrafią się dostosować do oczekiwań, te o silnej osobowości i mające zasady, mają zazwyczaj problemy.
Na spotkaniach nauczyciele zgadzają się z tym, co mówię. Gdy ich pytam, ile czasu potrzebujemy, by zniszczyć motywację, z jaką dzieci przyszły do szkoły, mówią, że kilka miesięcy.
Również jestem mamą dziecka znudzonego szkołą. A jest to sześciolatek w pierwszej klasie, który 9 miesięcy temu biegł do szkoły w podskokach. Obecnie dziecko ze łzami w oczach mówi, że nie lubi się uczyć. Po dokładniejszej rozmowie – on lubi się uczyć, ale ciekawych rzeczy, nie w szkole. Bo w szkole jest za dużo pisania (przepisywania). Bo on zawsze szybko kończy zadaną pracę i musi siedzieć i czekać aż wszyscy skończą i to jest strasznie nudne. Ja go doskonale rozumiem!
Jedyna umiejętność, którą nabyło moje dziecko przez kilka miesięcy pierwszej klasy, to pisanie – tzn. pisanie liter pisanych, bo napisać cokolwiek umiał już wcześniej. Cała reszta jego wiedzy i umiejętności nie pochodzi ze szkoły. I coraz wyraźniej widzę, że przynajmniej w zakresie nauk ścisłych zawsze tak będzie.
Przy tym wszystkim moje dziecko nie jest typem buntownika, który wstanie i powie, że się nudzi. On generalnie robi wszystko, czego pani od niego oczekuje. Nie zakłóca porządku 😉 W domu odrabia lekcje bez narzekania i bez naszego (rodziców) udziału. A jednak gdy porównuję treści i wymagania jego podręcznika i to, co sami z nim robimy w czasie dodatkowym, to czuję żal – żal, że on musi tracić na to czas.
„Przysłuchuję się” pilnie toczącym się tu dyskusjom i szukam jakiegoś wyjścia dla Wojtka (oraz jego młodszego o dwa lata brata, którego wkrótce czeka to samo…).
Nie stać mnie na szkołę prywatną. Nie stać mnie na edukację wyłącznie domową i nie jestem przekonana do takiej formy (tzn. nie wiem, czy bym dała radę). Mimo wszystko obiecałam dziecku, że spróbuję coś wymyślić, żeby w drugiej klasie nie musiał się aż tak nudzić na lekcjach.
@ Mama Wojtka
Strasznie się czuję czytając takie maile. Jak ogromny potencjał tracimy organizując w ten sposób nauczanie! Doskonale rozumiem, jak czują sie rodzice, widząc, że ich mądre, żywe i zainteresowane światem dzieci, tracą w szkole całą chęć do nauki. Moja własna córka mówi, że powinna wystąpić do państwa o odszkodowanie za 12 straconych lat życia. Mówi, że gdybym nie zmuszała jej do chodzenia do szkoły, nauczyłaby się o wiele więcej. Z Pani Wojtkiem jest podobnie. Czemu niektórzy nauczyciele tego nie widzą?
W następnym blogowym wpisie napiszę o tym i zacytuję komentarze, które dostaję od rodziców dzieci. Mam nadzieję, że mogę wykorzystać również to, co Pani napisała.
@ Waldek
Czemu piszecie o ocenie z zachowania? Czy to ma jakis związek z moim wpisem?
@ Ryszard
Przecież uczniowie od początku się uczą, że jeśli chcą odnieść sukces, to muszą być lepsi od innych. Rankingi, rankingi i jeszcze raz rankingi! Punkty, testy i rankingi, to decyduje o sukcesie.
Sądzi Pan, że młodzi ludzie uczą się w szkole współpracy?
@ Wiesław
”
Źródłem takiego nacisku mogą być tylko elity. Skąd wziąć elity ? Wydaje się, że elity odgórne już są. Przecież „wszyscy” profesorowie wieszają psy na MEN i całej oświacie i zarazem pokazują właściwe kierunki rozwoju. Mogłoby się wydawać, że w tym środowisku stworzy się grupa nacisku. Nic z tego ! Środowiska akademickie mają wiedzę i narzędzia, ale nie chcą czy nie potrafią (?) z nich skorzystać. Próby namówienia profesorów do wydania wspólnego oświadczenia-apelu lub podjęcia jakich działań są, jak dotychczas, bezskuteczne. Jeśli dobrze zrozumiałem, próbował Paweł. Próbowałem ja. Czy ktoś jeszcze próbował ? Sami uczeni też próbowali: uruchomili (a może tylko chcieli uruchomić) Komitet Rozwoju Edukacji Narodowej. Czy ktoś słyszał o jakimś owocu tegoż komitetu ?
No może nacisk oddolny ? Jak uruchomić taki nacisk ? Czy jest to możliwe ?
Miałem nadzieję , że nasz portal stanie się inkubatorem ruchu nacisku. Może tak będzie, ale jak słusznie zauważył Waldemar Z., obracamy się na OSIŚWIATY w kręgu tych samych wątków. ”
Mylisz się w kilku wynikaniach, ale nie chce mi się prostować zdanie po zdaniu.
Ruch Społeczny zmierzający do organizacji kongresu i reform nauki i edukacji istnieje. Nazywa się Obywatele Nauki, a naszym celem jest zmiana oświaty w Polsce. Na Kongresie Nauki ma być jeden blok edukacyjny, na spotkaniach w terenie mamy sporo dyskusji o edukacji. W tym roku zaczęliśmy spotkania akademików z nauczycielami wspólnie z CNK.
Manifest ON (w którym szkoły są na 1 miejscu!) podpisało 1600 osób. MNiSW już zaczęło z nami dyskusję (np. o statusie prawnym doktorantów). Teraz celujemy w MEN.
Zachęcam do pomocy – przyjdźcie na spotkanie, podpiszcie manifest, zorganizujcie spotkanie w Waszym gronie – jest szansa na przyjazd „kogoś z centrali” i druk plakatów.
http://obywatelenauki.pl/postulaty/
Reżyser Tom Shadyac znany z takich produkcji jak ACE VENTURA psi detektyw nagrał film dokumentalny „I AM”. Rozmawia on z ludzmi (np. Naom Chomsky) o tym, co jest nie tak z naszym światem, edukacją itd. Film powstał po wypadku reżysera, którego skutki mogły go doprowadzić do samobójstwa. Nagrał film o chorobie psychicznej, ale nie o takiej, o której by sie teraz zwyczajnie pomyślało. Wniosek jeden: trzeba zmienić nasz sposób myślenia i kształcenia ludzi nastawionych na konkurencję, rywalizację, wygraną, pieniądze. Jest to również film o neuronach lustrzanych i o przyrodzie. O dna. Głównie chodzi o to, że sama przyroda, np. stado saren, jeleni, podejmuje decyzję demokratycznie. Samiec alfa owszem istnieje ale to nie on sam mówi sarenkom co mają robić. Czyli, jako że człowiek jest częścią tego świata, nie odrębnym bytem, jak uważamy, że jesteśmy lepsi, że musimy się od poszczególnych grup odróżniać i budować mury, getta, itp., mamy od urodzenia zapisane w dna poczucie demokratyczne i współczucie. Darwin opisuje rywalizację w przyrodzie bardzo krótko a miłość rozlegle, ale ludzie, którzy sprzedawali idee Darwina nie wspominali zbytnio o miłości.
By dokonać jakichkolwiek zmian musimy wrócić się do przeszłości, popatrzeć w jakich historycznych momentach dokonywały się wielkie zmiany, co do tych zmian doprowadziło, jak do tego doszło. I zrobić podobnie.
Bardzo polecam film
http://www.filmweb.pl/film/I+Am-2010-608455 (łatwo go znaleźć w internecie)
i
http://www.canalplus.pl/dokument-milosc-nienawisc-i-wszystko-pomiedzy_40514
W tym temacie istnieje kilka problemów!
1. Kto ma nauczać kompetencji miękkich?
Nauczyciele? Ludzie, którzy o tychże kompetencjach wiedzą tyle co „normalny” człowiek, a oporni są na ich kształcenie bynajmniej nie normalnie – spróbujcie zorganizować takie szkolenie…
Używanie komputera, tablicy interaktywnej tak, ale ćwiczenia z zakresu empatii … Lepiej nie mówić ( a wiem co mówię!).
2.System wartości – owszem istnieje tylko, że nie ma go kto promować. Bynajmniej nie chodzi o nauczanie. O nie! Ale o pokazywanie i wiarygodność. Ilu mamy Owsiaków? A ilu takich by się przydało w szkołach, urzędach itd.
3. Środowisko i świadomość – potrzeba takich kompetencji istnieje tylko w tzw. sektorze biznesu – u managerów, sprzedawców, handlowców. U „normalnych” pracowników – mówienie o takich kompetencjach to dziwactwo!
Proszę o tym opowiedzieć pani w biurze, pracownikowi produkcji, dentyście, maklerowi, a potem porównać ich wypowiedzi i reakcje z grupą przedstawicieli handlowych. Ci drudzy doskonale wiedzą, że aby sprzedać muszą być w 100% empatyczni, elastyczni, doskonale dostojeni do rozmówcy itd.itd.
Młodzież potrafi być empatyczna, wspaniała, mieć honor i go bronić (wystarczy spojrzeć na akcję Owsiaka). Problem polega na tym, że ta młodzież rozgląda się wokół i nie widzi godnych wzorców i ludzi za którymi warto pojść.Chowa więc młody człowiek swoją empatię głęboko do kieszeni i walczy o kolejne punkty na teście, oszukuje na kartkówce, uczy się „odmawiać” koleżance bo tak jest wygodniej.
Mogę śmiało powiedzieć, że to nie jest kryzys młodzieży czy dzieci to kryzys dorosłych!
Tak tych co mają 30 i 40 lat a nawet 50! Bo to oni budują ten świat i jego wartości!
To dzięki takim dorosłym, którzy zasilili szeregi urzędników i nauczycieli mamy takie właśnie piękne „kwiatki”.
To niestety łańcuszek…
Ale żeby go zerwać…
Hm …
Rzeczywiście przydałaby sie rewolucja – tylko kto ją ma zrobić ?
Przecież pokolenie dorosłych nie może zrobić rewolucji samym sobie, a młodzież, która będzie na ten wzór projektowana nie będzie miała takiej możliwości – i nawet nie będzie jej widziała…
Dopóki coś się nie zmieni – ale na to się nie zanosi…
Na razie…
Anja napisała: „Rzeczywiście przydałaby sie rewolucja – tylko kto ją ma zrobić?”
Ci, którzy rozumieją, o co chodzi! Pytanie brzmi zatem, jak uwolnić edukację z rąk ludzi, dla których jakość szkół mierzy się za pomocą testów.
Szkołę trzeba dziś wymyślić na nowo. Problemem zdają się być ludzie, a jednak z doświadczenia wiem, że takich rozumiejących, czym jest dobra edukacja w szkołach jest wielu, tylko w pojedynkę trudno zmienić system oparty na fikcji.
„wiem, że takich rozumiejących, czym jest dobra edukacja w szkołach jest wielu, tylko w pojedynkę trudno zmienić system oparty na fikcji.” – Rozumiem, że widzisz problem w organizacji i „strukturach”, bo inaczej zdanie byłoby sprzeczne?
Ja upieram się przy „swoim”: Takich ludzi jest za mało do powstania „masy krytycznej”…
A „trudno zmienić system oparty na fikcji”, bo każda fikcja zorganizowana (religia, dęty patriotyzm, itp.) jest obliczona na ludzki oportunizm i wygodna dla podtrzymania status quo.
Do chociażby podważenia fikcji potrzebna jest wiedza i kółko się zamyka. Mentalności ludzkiej nie zmieniają jednostki tylko historia. Do chwili, gdy ludzi świadomych sytuacji nie będzie wystarczajaco dużo, nic się nie zmieni – nie pomogą żadne „akcje”, „inicjatywy” ani „autorytety” – one muszą padać na podatny grunt, a takiego nie ma. Spójrzmy na status ekonomii w naszym społeczeństwie. Wydawać by się mogło, że to bardzo „życiowa” wiedza, a jest traktowana z pogardą bądź totalnym niezrozumieniem. Czy ktoś słucha autorytetów naukowych, głosu rozsądku? Nie, większość woli właśnie fikcję, populizm i „bezpieczną” ignorancję. Tak jest wygodniej (także dla władzy) i bardziej swojsko – niech się jajogłowi martwią, nie mam na chleb, a mam się wyznawać na ratach kredytu albo umieć wypełnić PIT? To samo jest z edukacją, do tego trzeba dojrzeć (w praktyce, najczęściej, poczekać aż dojrzeją inni i oportunistycznie dołączyć).
Trzeba więc pogodzić się z biologią i zadbać o to, żeby oportunistyczna większość widziała rosnacą, atrakcyjną mniejszość, do której będzie chciała dołączyć. Na pewno nie będą to „specjaliści”, „naukowcy”, ani „kółka dyskusyjne” – takie byty większość ma w pogardzie, szanuje tyko takie, którym zazdrości. Wiedza musi stać się warta zazdrości, być cenna i pożądana, wtedy można będzie mówić o zmianie „systemu” i „wartości”.
dokładnie!!!
🙂
Poruszacie problemy, które dotyczą nie tylko Polski, ale z tego co widziałem w tym filmie – całego świata, w którym miękkie kompetencje więdną w cieniu wielkich suchych drzew, które o dziwo rosną.
Są to 2 godziny, przyzwyczaić się trzeba do patetycznego styli, ale warto. Proszę zobaczyć:
http://www.youtube.com/watch?v=lEV5AFFcZ-s&list=PLED97AFA83A4B77B8
Rzeczywiście, problem testocentryzmu nie jest polskim wynalazkiem! Ciekawa jestem tego filmu, ale będę go mogła obejrzeć dopiero za kilka dni. Kończę teraz artykuł o wpływie muzyki na strukturę mózgu i mam jeszcze sto innych spraw na głowie. Dlatego nie udzielam się na blogu i nawet nie odpowiadam na komentarze. Obiecuję, że jak tylko będę mogła, poprawię się, ale na razie mam urwanie wszystkiego 🙁
Po przeczytaniu tego artykułu miałem tylko jedną myśl: te wszytskie piątki, szóstki, 99% z egzaminu mają jeszcze mniejsze znaczenie, niż mogłoby się wydawać.
To dobre wyniki sprawdzania wiedzy, czasami niektóych umiejętności, ale one naprawde nie mają nic wspólnego z dalszym życiem.
Jakie znaczenie dla szefa w pracy będzie miała nasza piątka z polskiego, jeśli nie będziemy potrafili jasno sformułować własnych myśli w tekście pisanym czy wypowiedzi, ale wymienimy przedstawicieli oświecenia?
Skupiła się tu Pani na etyce i moralności, moim zdaniem w szkołach brakuje wielu więcej kompetencji miękkich. Uczniowie nie uczą się tam jak współpracować w zespole, popełniać błędy i wyciągać wnioski, aby działać lepiej.
Grupa dostaje „projekt”, zawsze znajdzie się osioł, któremu zależy na piątce i całą grupę pociągnie, albo sam wykona całą pracę.
Jakie wnioski wyciągają z tego pozostali członkowie grupy oraz sam osioł to sprawa oczywista, bo wszystkie są negatywnie nacechowane.
Umiejętności miękkie są niezbędne w życiu każdego człowieka. Coraz częściej organizuje się warsztaty umiejętności społecznych, jednak oferta ta dotyczy głównie osób dorosłych przy okazji szukania przez nich pracy, zdobywania wyższych kwalifikacji zawodowych etc. I dobrze. Lepiej późno niż wcale…. Ale…. kilka godzin warsztatu to nie wszystko…Jestem psychologiem w szkole podstawowej. Jak tylko mogę staram się te umiejętności miękkie w dzieciach kształtować. Jednak działanie to powinno objąć swym zasięgiem wszystkich nauczycieli, mało tego- nie tylko powinniśmy tego uczyć, ale przede wszystkim takie umiejętności prezentować. I choć doceniam różnorodność osobowościową/ temperamentalną nauczycieli (uważam to za cenne doświadczenie) to nie można dopuścić do tego, by nauczyciel nie wykazywał się empatią, zrozumieniem etc.